Grzebiąc we wszelkich dostępnych mi źródłach, nie doszukałem się informacji, aby uderzenie albo drażnienie okolicy, w którą podano wcześniej szczepionkę, wiązało się ze zwiększonym ryzykiem występowania raka. Skąd zatem wziął się ten mit? Podłoża dopatruję się w fakcie, że lekarz często zaleca obserwację miejsca szczepienia w celu szybkiego wykrycia ewentualnych miejscowych odczynów poszczepiennych. Takie zachowanie może zapalać lampkę w umyśle dziecka, że ta właśnie okolica jest niebezpieczna. Stąd bierze się też ta wybitna troska dzieci, by np. przy zakładaniu koszulki rękaw nie dotykał miejsca po szczepieniu.
Bicie w szczepionkę
Szczepionkę wiążemy z nowotworem być może dlatego, z raka większość z nas wyobraża sobie jako jakiegoś guza. Przykład? Pamiętacie szczepienie przeciwko gruźlicy w wieku dziecięcym (obecnie już nie jest wykonywane), które było związane z wykonaniem tzw. próby tuberkulinowej? Otóż obserwowaliśmy potem różnej wielkości guza w miejscu podania tuberkuliny.
Bądźmy jednak spokojni, nie ma związku z uderzeniem czy podrażnieniem miejsca po szczepieniu i rozwojem nowotworu tej okolicy. Tak samo stosowane w szczepionkach drobnoustroje nie zwiększają ryzyka rozwoju raka. Mit zatem pozostanie nadal mitem – tylko my jesteśmy mądrzejsi o wiedzę, że ryzyko rozwoju raka w takim miejscu nie wykracza poza ryzyko jego występowania w innym miejscu ciała.
Reklama
Szczepić czy nie?
Skoro już jesteśmy przy tematyce szczepionek, nie sposób nie przytoczyć dość modnego ostatnio zjawiska „nieszczepienia” dzieci ze względu na rzekomą szkodliwość szczepionek. Zjawisko, dość irracjonalne i opisywane w kolorowych magazynach (niestety!), ma dość duże grono zwolenników w różnych państwach świata, o różnym statusie ekonomicznym i zakresie wiedzy medycznej. Osoby sprzeciwiające się szczepieniom bardzo często argumentują to faktem występowania niepożądanych odczynów poszczepiennych, brakiem skuteczności szczepionki czy zbyt krótkim czasem uodpornienia poszczepiennego. Faktem jest, że odczyny poszczepienne się zdarzają, jest to jednak znikomy procent wśród ogromnej ilości szczepionych dzieci. Każde niepożądane działanie, które może mieć związek ze szczepieniem, jest odnotowywane, odpowiednio katalogowane i służy w dalszym etapie do oceny szczepionki.
Przykładem może być jedna ze szczepionek na rotawirusy, która była stosowana w USA, a którą podejrzewano o wywoływanie wgłobienia jelita. FDA (The Food and Drug Administration – Amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków) natychmiast wycofała całą partię szczepionki z użycia. Tak więc skład szczepionek, ich skuteczność i ewentualne działania niepożądane są ściśle sprawdzane i monitorowane, a w razie wykrycia jakiś nieprawidłowości natychmiast takie preparaty są usuwane z rynku.
Ponadto dzięki szczepieniom praktycznie wyeliminowano czynniki sprawcze odpowiadające za takie schorzenia jak Heinego-Medina (wirus polio) czy ospa prawdziwa. Zmniejszono także znacznie śmiertelność wśród dzieci na inne schorzenia, np. na krztuśca, gdzie jeszcze w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku w Polsce (przed wprowadzeniem szczepień) umierało 1000-1500 dzieci rocznie. W tym momencie nie odnotowano zgonu z powodu tej choroby od 1991 roku.
Reklama
Szczepienia a zdrowie
Zarzuca się także, że firmy produkujące szczepionki tak silnie lobbują za swoimi produktami, że nie zwraca się uwagi na ewentualne szkodliwe działanie. Proszę jednak zauważyć, że zanim określona szczepionka (tak jak i każdy nowy lek) zostanie wprowadzona na rynek, musi przejść wieloetapowe badania kliniczne, które trwają kilka, a czasem nawet kilkanaście lat.
Na każdym etapie badań prowadzone są ewidencje występujących skutków ubocznych, a całe badanie jest kontrolowane przez wiele niezależnych komisji, organizacji itd. To one po zakończeniu prób klinicznych wydają odpowiedni raport dopuszczający produkcję danej szczepionki bądź zakazujący tego. Dzisiejsze szczepionki są więc bezpieczne i powinny być stosowane według zaleceń lekarzy (w Polsce: według kalendarza szczepień obowiązkowych).