Zakład Ubezpieczeń Społecznych podał, że w 2023 roku lekarze wystawili 1,4 miliona zwolnień z powodu zaburzeń psychicznych oraz zachowania, co łącznie przełożyło się na 26 milionów dni absencji chorobowej. Dla porównania, 12 miesięcy wcześniej zwolnień takich było 1,3 miliona, a sumaryczna liczba dni wolnych od pracy wyniosła 23,8 mln.
Wśród dysfunkcji, które najczęściej stanowiły podstawę do wypisania zwolnienia, wymienić można między innymi depresję, reakcje na stres, zaburzenia nerwicowo-lękowe różnego typu, zaburzenia osobowości, schizofrenię oraz wiele innych. Przy czym z całej tej grupy ZUS zdecydowanie wyróżnia trzy najbardziej powszechne, jakimi są:
- reakcja na ciężki stres i zaburzenia adaptacyjne - 477,6 tys. zwolnień, 8,86 mln dni absencji chorobowej;
- epizod depresyjny - 251,6 tys. zaświadczeń na 5,14 mln dni;
- inne zaburzenia lękowe - 246 tys. zaświadczeń na 4,77 mln dni.
ZUS podał też, że najwięcej zwolnień tego typu wpłynęło w miesiącach jesiennego i wiosennego przesilenia, a więc w październiku (128,3 tys.), marcu (125,4 tys.) oraz wrześniu (121,2 tys.).
Przed laty zwolnienia wystawiane przez lekarzy psychiatrów często były traktowane z lekką pobłażliwością, w czym swój udział miały szkodliwe stereotypy, (takie jak: “depresja to nie choroba” etc.) ale też m.in. naganne praktyki wielu pacjentów symulujących chorobę po to, by chronić się przed utratą pracy. Dziś jednak sytuacja wygląda zgoła inaczej: społeczna świadomość zwiększa się, a rynek pracy gwarantuje dużo większą pewność zatrudnienia. Co zatem powoduje lawinowy wzrost liczby wystawianych zwolnień? Przyczyny są złożone.
27 procent pracowników ma zaburzenia emocjonalne z powodu pracy
Rosnąca z każdym rokiem wydajność pracy Polaków cieszy ekonomistów, ale zjawisko to ma też swoją ciemną stronę. Coraz więcej osób nie wytrzymuje tempa, presji oraz nadmiaru bodźców i informacji, które każdego dnia musi przetworzyć system nerwowy oraz emocjonalny. Zwłaszcza, jeśli środowisko pracy dalekie jest od idealnego.
Z badania Puls BHP przeprowadzonego przez Europejską Agencję Bezpieczeństwa i Zdrowia w Pracy wynika, że stresu, niepokoju oraz depresji spowodowanych lub pogłębionych przez pracę doświadcza aż 27 procent zatrudnionych. Najbardziej szkodliwe w tym kontekście okazują się „niespołeczne” godziny pracy oraz intensywność wykonywanych obowiązków.
Jeszcze więcej, bo aż 45 procent badanych deklaruje, że w ich środowisku pracy występują zagrożenia psychospołeczne, które potencjalnie mogą oddziaływać na kondycję emocjonalną.
Należą do nich między innymi:
- nadmierne obciążenie pracą,
- sprzeczne wymagania i brak jasności co do pełnionej roli,
- brak zaangażowania w podejmowanie decyzji, które mają wpływ na pracownika,
- brak wpływu na sposób wykonywania pracy,
- źle zarządzana zmiana organizacyjna,
- niepewność zatrudnienia,
- nieskuteczna komunikacja,
- brak wsparcia ze strony kierownictwa lub współpracowników,
- molestowanie psychiczne i seksualne,
- trudni klienci, pacjenci, uczniowie etc.
Oczywiście z medycznego i naukowego punktu widzenia nie każda sytuacja wymagająca wysiłku i maksymalnego zaangażowania jest powodem zaburzeń psychicznych. Szkodliwy przewlekły stres i związane z nim dalsze problemy emocjonalne występują dopiero w sytuacji, gdy powierzone obowiązki i związane z nimi napięcia przekraczają możliwości adaptacyjne danego człowieka.
Reklama
Polacy już nie wstydzą się wizyty u psychiatry. Jeśli są chorzy - leczą się.
Drugim czynnikiem, który najprawdopodobniej wpływa na wzrost liczby diagnozowanych zaburzeń psychicznych oraz wystawianych w związku z tym zwolnień, są postępujące w szybkim tempie zmiany społeczne, w tym zarówno demograficzne, jak też świadomościowe.
Na rynek pracy szeroką falą wdziera się obecnie tzw. generacja Z, a więc ludzie urodzeni po 1995 roku. Socjologowie, psychologowie i ekonomiści zauważają, że pokolenie to zdecydowanie przedkłada życie prywatne ponad zawodowe, źle znosi nadmiar obowiązków, a w dodatku cechuje się zwiększoną świadomością zagrożeń natury mentalnej. W odróżnieniu od starszych roczników nie ma też oporów, żeby korzystać z pomocy psychiatrycznej, jeśli jest to potrzebne (to co wcześniej było przedmiotem wstydu, dziś w niektórych kręgach jest niemal modne).
Komentując to zagadnienie, Lidia Tkaczyk, psycholog i psychoterapeuta ze Szpitala MSWiA w Krakowie mówiła w Radiu RMF24, że większa liczba diagnozowanych zaburzeń psychicznych to zjawisko charakterystyczne dla krajów wysokorozwiniętych.
- Jest większa świadomość i w związku z tym więcej ludzi zgłasza się po pomoc, ponieważ wiedzą, że tę pomoc mogą uzyskać. Z drugiej strony na pewno jest większa liczba przypadków związanych z zagrożeniami wynikającymi z przewlekłego i bardzo silnego stresu, w którym żyjemy, pracujemy, funkcjonujemy - oceniła psycholog.